Burzliwa debata o zmianie ustawy o OZE przysłoniła nieco niespodziewanie wpisaną do porządku obrad na ostatnim posiedzeniu sejmu i skierowaną już do senatu ustawę o inwestycjach dotyczących elektrowni wiatrowych.
Ustawa ta, według członków PiS, ma jedynie porządkować przepisy dotyczące elektrowni wiatrowych, w żadnym stopniu nie hamując ich rozwoju. Zupełnie przeciwnego zdania są i eksperci, którzy tę ustawę krytykują, jak i … zwolennicy tej ustawy, którzy cieszą się, że już żaden wiatrak w Polsce nie powstanie. Sama ustawa między innymi:
- Jest projektem poselskim, a w związku z tym procedowania bez jakichkolwiek analiz i konsultacji a przede wszystkim bez oceny skutków regulacji.
Taki tryb, zwłaszcza, gdy odmówiono wysłuchania publicznego, budzi poważne obawy, czy tworzone prawo ma rzeczywiście rozwiązywać problemy, czy odpowiadać li tylko zapotrzebowaniu politycznemu. W tym wypadku są to więcej niż obawy. Podczas gdy posłowie PiS oficjalnie mówią, że o żadnym „antywiatrakowym” podejściu nie może być mowy, to wszyscy, i zwolennicy OZE i najzagorzalsi przeciwnicy piszą wprost – to koniec elektrowni wiatrowych w Polsce.
- Z ustawy cieszą się… górnicy ale też leśnicy i handlujący biomasą z importu
Najbardziej cieszą się przeciwnicy tych elektrowni w ogóle, powołując się na hałas i infradźwięki (wyjaśnienie tutaj). Drugą grupą są… górnicy, leśnicy i przedsiębiorcy związani z obrotem biomasą, bo ograniczenie elektrowni wiatrowych spowoduje, że podstawową drogą, by uzyskać minimalny udział OZE w produkcji energii będzie współspalanie biomasy w elektrowniach węglowych.
- Podstawowym ograniczeniem blokującym pozostaje warunek minimalnej odległości elektrowni od domów i lasów.
Minimalna odległość ma wynosić 10-krotność masztu wraz z wirnikiem, co w praktyce wynosi około 1,5 do ponad 2 km. Nikt w całej Europie nie stawia takich wymogów. Po wprowadzeniu tego kryterium budowa nowych elektrowni wiatrowych w Polsce będzie praktycznie niemożliwe (faktycznie będzie można stawiać wiatraki na zaledwie 0,2% terenu kraju, w dodatku niekoniecznie „wietrznych” czyli nadającym się pod elektrownie wiatrowe).
- Będzie można budować domy w mniejszej od minimalnej odległości od wiatraków, ale jeśli gmina przyjmie plan.
Pierwotna wersja ustawa nie pozostawiała złudzeń, nie postawimy wiatraków, ale też nie postawimy żadnych domów w pobliżu już istniejących wiatraków i tych, które mają już pozwolenia. Poszkodowanych miało zostać bardzo wiele gmin, w których praktycznie nie byłoby można stawiać domów, na przykład gmina Krzanowice (link). Straty z powodu utraty wartości gruntów w skali kraju szacuje się na ok. 7 miliardów złotych. Na szczęście, na skutek presji m.in. samorządów zaalarmowanych przez posłów opozycji wprowadzono 3 letni okres w którym gmina może uchwalić plan zagospodarowania przestrzennego, który pozwoli na zabudowę w bliższej odległości do już istniejących, bądź planowanych instalacji.
- W wyniku poprawek zrezygnowano z dodatkowego „haraczu” na rzecz UDT czyli niespotykanych dla innych instalacji olbrzymich obciążeń finansowych dla właścicieli wiatraków
W pierwotna wersja ustawy zakładała, że właściciele wiatraków będą musieli się starać co dwa lata o zezwolenie na eksploatację, które mogą dostać jedynie po kontroli dozoru technicznego. Koszty kontroli wzrosłyby 155-krotnie (!) do około 70 tysięcy na jedną turbinę, w dodatku nie wliczając kosztów związanych z przestojem.
- Samorządy się nie cieszą – będą miały możliwość uzyskania wyższych podatków ale nie są przekonane, czy nie zniechęci to inwestorów
Nie zrezygnowano z nowej definicji budowli, rozszerzając ją o np. turbinę, wskutek czego podatek od nieruchomości znacząco wzrośnie – to 2% od wartości a turbina to najdroższy element instalacji.