Moja opinia o aktualnej ustawie o działach administracji rządowej dla Newsweeka

Zapytała mnie Dominika Długosz – autorka artykułu w Newsweeku o moje zdanie w sprawie kompetencji nowych ministerstw mających się zajmować  ochroną środowiska. Poniżej cały artykuł a po kliknięciu w link lub w obrazek dotarcie do oryginału.  https://www.newsweek.pl/polska/polityka/ustawa-o-dzialach-administracji-rzadowej-napisana-przez-poslow-dlaczego/5mjfgn1 

newsweek 18.01.2020

Poselski projekt przemebluje rząd Morawieckiego. Dlaczego wybrano takie rozwiązanie?

Data publikacji: 16.01.2020, 19:56

Dominika Długosz

Ustawa o działach administracji rządowej to taka wyliczanka: mówi, jakimi sprawami rząd chce się zajmować i jakie kompetencje będzie miał dany minister. Przeważnie projekty jej zmian trafiają do Sejmu z rządu, bo przecież to premier wie najlepiej, jakich ministrów chce mieć i czym powinni się zajmować. Tym razem jest zupełnie inaczej – projekt złożyli posłowie PiS. Dlaczego?

Kilka dni temu pytaliśmy Kancelarię Premiera, kiedy formalnie zostanie powołane ministerstwo klimatu i czy w ogóle będzie minister środowiska. Odpowiedź dotyczyła właśnie ustawy o działach:

„Informujemy, że w obowiązującej ustawie o działach administracji rządowej kwestie środowiskowe są jednym działem administracji publicznej. W związku z tym, że dwóch ministrów nie może być przypisanych do jednego działu administracji państwowej, konieczna jest nowelizacja ustawy o działach administracji rządowej. Po nowelizacji ustawy zostanie powołane Ministerstwo Środowiska i nadal będzie funkcjonować Ministerstwo Klimatu”.

Natychmiast zapytaliśmy, kiedy premier planuje wysłać do Sejmu nowelizację tej ustawy. I wówczas zapadła cisza. Właśnie wyjaśniło się dlaczego. Okazuje się, że premier nie ma swojego projektu, za to z pomysłem, jak powinien wyglądać rząd i kompetencje poszczególnych ministrów wystąpili posłowie.

Dlaczego? Pytamy posła sprawozdawcy, Jarosława Krajewskiego. – Posłowie mają konstytucyjne prawo zgłaszania inicjatyw ustawodawczych i z niego korzystamy – ucina poseł Prawa i Sprawiedliwości. A dalej tłumaczy, że chodzi przede wszystkim o rozdzielenie w końcu klimatu od ochrony środowiska i sprecyzowanie, czym ma się zajmować wicepremier Sasin.

O to, skąd wzięło się takie dziwaczne rozwiązanie pytamy innych posłów PiS. Od jednych słyszymy „nie wiem”, a od innych „nie orientuję się”. Od posła Marka Suskiego, podpisanego pod projektem ustawy, dostajemy tylko krótkiego SMS-a z pytaniem: „A czy jest już ustawa w Sejmie?”. Po odpowiedzi, że jest i ma już nawet numer druku, zapada cisza. Natomiast Krzysztof Sobolewski, podobno jeden z najbliższych ludzi Jarosława Kaczyńskiego, odpowiada: „spieszę się, idę na komisję, proszę pytać rządu”.

Pytać możemy tylko z uzyskaniem odpowiedzi jest znacznie trudniej. Dlatego pytamy byłego rzecznika rządu Ewy Kopacz, Cezarego Tomczyka, czy wyobraża sobie, że za panią premier nowelizację ustawy o działach składają posłowie.

Dlaczego to posłowie złożyli projekt?

– Nie – krótko odpowiada poseł Platformy. I dodaje: – Jest to dziwna i nieznana praktyka, że większość projektów rządowych, które są przygotowywane w rządzie przez ministrów składają posłowie jako własne. Czasami to wynika z tego, że rząd chce coś zrobić szybko i to jest jakoś tam zrozumiałe. Ale w przypadku ustawy o działach to jest czysta głupota. Ciężko nawet to nazwać złą praktyką. To jest zupełnie niepotrzebne. Po to rząd ma inicjatywę legislacyjną, żeby z niej korzystać. Wydaje się, że chodzi tylko o to, żeby nie trzeba było prowadzić żadnych konsultacji. Ale tę ustawę konsultuje się tylko wewnątrz rządu. Musieliby zapytać przynajmniej swoich ministrów, a widocznie mają w nosie konsultacje nawet ze swoimi ministrami.

I tu chyba jest pies pogrzebany. Na początku listopada, kiedy kształtował się nowy gabinet, premier Mateusz Morawiecki na konferencji prasowej w siedzibie PiS zapowiedział, że ochroną środowiska zajmą się dwa resorty klimatu i ochrony środowiska. Klimatem miał się zająć Michał Kurtyka a ochroną środowiska polityk koalicyjnej Solidarnej Polski Michał Woś. Minęło dwa i pół miesiąca, a Woś nadal jest tylko ministrem w Kancelarii Premiera. Stanowisko drugiego konstytucyjnego ministra dla Solidarnej Polski było efektem bardzo trudnych rozmów koalicyjnych między Jarosławem Kaczyńskim, Jarosławem Gowinem i Zbigniewem Ziobro. Solidarna Polska dostała obietnicę, że dostanie drugiego ministra – negocjowała resort sportu, ale w końcu stanęło na ochronie środowiska. Teraz została z lasami i myśliwymi.

– Przy tym podziale były trzy znaki zapytania – mówi Gabriela Lenartowicz z Platformy Obywatelskiej, kolejną kadencję zasiadająca w komisji środowiska. – Nie było wiadomo, kto dostanie zasoby, bo po prostu takiego działu nie było. Teraz jest i dostał je we władanie Sasin. Dostał też kopaliny i sporą część energii. Jeśli chodzi o energię, to był spór czy dawać jednemu ministrowi i nadzór nad spółkami energetycznymi i nad regulacją rynku energii. W końcu nie powinien właściciel sam ustalać zasad regulacji. Stanęło jednak na tym, że Sasin dostanie wszystko. Bardzo wyraźnie wygrało lobby energetyczno-kopalniane, bo w ministerstwie aktywów będą też kopaliny.

Co za tym idzie także nadzór nad Wyższym Urzędem Górniczym trafił do wicepremiera Jacka Sasina. Z dawnego resortu energii ministerstwo klimatu przejęło tylko odnawialne źródła energii. Co jeszcze posłowie, autorzy ustawy, postanowili przenieść do ministerstwa klimatu? Przede wszystkim pieniądze z Unii przeznaczone na transformację ekologiczną i klimatyczną. Tutaj trafiła także większość instytucji związanych ze środowiskiem. Poza jedną – Generalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. Tą zarządzać będzie młody minister Michał Woś.

– To mnie trochę zdziwiło, bo Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska to bardzo ważna instytucja – mówi Gabriela Lenartowicz. – To zostało dodatkowo wywalczone przez Solidarną Polskę, bo wcześniej się o tym nie mówiło. Tę instytucję stworzono po Rozpudzie, po sporze z Unią, kiedy zarzucano nam, że społeczeństwo, społeczności lokalne, mają za mały wpływ na planowanie inwestycji, które mogą zagrażać środowisku. To jest bardzo ważne z punktu widzenia prowadzenia dużych inwestycji, bo każda z nich musi być opiniowana przez Dyrekcję albo jej wojewódzki oddział. Ten, nazwijmy to, rydzykowy PiS postrzega tę instytucję jako hamulcowego. Jeśli to dostał Ziobro to oznacza, że dostali to właśnie ci, którzy uważają ekologów za całe zło i że będą teraz walczyć z ekologizmem. Poprzedni minister ochrony środowiska próbował reformować to po swojemu, ale za każdym razem była taka awantura, że musiał się wycofywać.

Nowa nadzieja Ziobry

Próbowaliśmy pytać rzecznika Solidarnej Polski o to czy ten kształt nowego ministerstwa odpowiada koalicjantowi, ale niestety rzecznik nie odbiera telefonu, ani nie odpowiada na SMS-y. Pytanie jest o tyle zasadne, że w resorcie środowiska zostały problemy – spór z Unią Europejską o Puszczę, spór o przekop Mierzei Wiślanej, spór z UNESCO.

– Ziobro mówił od początku – opowiadają nasi rozmówcy – że dla Wosia resort musi się znaleźć. W końcu to Woś znalazł pieniądze w Funduszu Solidarności na Pegasusa – śmieją się złośliwie. Chodzi o izraelski system do inwigilacji, który polskie służby kupiły za 25 mln złotych pochodzących z Funduszu.

Ale być może prezesowi Solidarnej Polski przyświeca zupełnie inna polityczna strategia. Kiedy postawił na innego młodego polityka – Patryka Jakiego – wychował sobie polityczną maszynę, dzięki której wprowadził do Sejmu 18 posłów. Teraz Patryk Jaki daje o sobie znać w Parlamencie Europejskim w debatach o polskiej praworządności, co z punktu widzenia jego partii może być bardzo korzystne. Teraz do boju z Unią na innym odcinku ruszy kolejny z padawanów Zbigniewa Ziobro i może przyniesie mu kolejne polityczne korzyści.


Opublikowano

w

,

przez