Zapraszam do przeczytania wywiadu pt.: „Tania energia przeminęła z wiatrem”, który ukazał się w najnowszym wydaniu Nowin Raciborskich z 16 sierpnia 2016 r.

 

– Ziemia raciborska stała się ostatnio ważnym ośrodkiem produkcji dla energetyki pro-konsumenckiej, ale też generalnie zastosowania energetyki odnawialnej. Nie dziwi więc zainteresowanie mieszkańców tą problematyką. Pani poseł, jest pani ekspertem w sprawach ekologii, może więc pani wytłumaczy nam, co tak właściwie stało się z ustawą o OZE? Nowelizacja była konieczna?

– Była niepotrzebna, a wręcz jest szkodliwa. Ale rządzącej większości do czegoś konieczna była, więc dokonano zmian.

– I właśnie sprawa tych zmian jest dość zagmatwana. Ustawa o OZE, miała wejść w życie 1 stycznia tego roku. Nie weszła, bp trzeba było w niej „mieszać”? Proszę „rozjaśnić”  nam w głowach…

– Ustawa o odnawialnych źródłach energii przyjęta jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu, także głosami Prawa i Sprawiedliwości, była wcześniej dość długo procedowana, odbywały się bardzo szerokie konsultacje społeczne, ścierały się różne pomysły, brane były pod uwagę różne rozwiązania. Ostatecznie, ustawa została przyjęta wraz z tzw. poprawką prosumencką, która przewidywała wprowadzenie taryf gwarantowanych dla energetyki obywatelskiej.

– Teraz też nikt głośno nie mówi, żeby nie wspierać energetyki prosumenckiej…

– Głośno może nie, ale zniesiono taryfy gwarantowane i wprowadzono nowy system. Nazywa się „opustowy’’. Zgodnie z zapisami znowelizowanej ustawy, każdy Kowalski może sobie inwestować w OZE, ale gdy zainwestuje, to powinien sobie zdawać sprawę z tego, że jeśli wyprodukuje np. sto kilowatów prądu, to może z tego rozliczyć z dostawcą tylko 80 procent, pozostałe 20 procent oraz ewentualną wszelką nadwyżkę musi oddać niejako w prezencie.

A jak to było w pierwotnej wersji ustawy?

– Każdy Kowalski, który chciał sam dla siebie produkować prąd i zaplanować taką inwestycję mógł najpierw wyliczyć, ile go to będzie kosztować – nie tylko samo urządzenie, które zamontuje – np. instalacja fotowoltaiczna czy przydomowa turbina wiatrowa lub mała elektrownia wodna. Mógł policzyć i zaplanować również korzyści, czyli ewentualne zyski.

– Dzięki taryfom gwarantowanym?

– Tak, bo mógł policzyć, za ile państwo będzie musiało odkupić od niego prąd, jeśli wyprodukuje go tyle, że wystarczy mu dla siebie i ewentualną nadwyżkę (bo to przedeż małe instalacje) na sprzedaż. Miało to działać w ten sposób i generalnie wszędzie na świecie tak działa, że odprowadza się wyprodukowany prąd do sieci  i rozlicza według taryf gwarantowanych. Jednocześnie pobiera się tyle, ile jest potrzebne na zasadach ogólnych dla wszystkich. Prosty rachunek: tyle wyprodukowałem, tyle zużyłem, a tyle państwo ode mnie odkupiło – po cenach, które mogę przewidzieć kalkulując swoją inwestycję, bo zagwarantowanych przez państwo. Tak to działa w innych krajach i zarówno państwu, jak i obywatelowi po prostu się opłaca.

– Pamiętam, że wokół taryf gwarantowanych też było sporo zamieszania…

– Tak, bo taryfy nie mogą być wzięte „z sufitu”, muszą mieć odniesienie do ceny rynkowej. Ale muszą być gwarantowane dlatego, że ktoś, kto wyda np. kilkadziesiąt tysięcy złotych na montaż paneli fotowoltaicznych, musi wiedzieć, kiedy taka inwestycja mu się spłaci. Może więc sobie wyliczyć, o ile będzie miał tańszy prąd, bo wyprodukuje go sam i po jakimś czasie dzięki temu spłaci mu się inwestycja. Po to potrzebne są taryfy gwarantowane, zwłaszcza, że w tej tzw. dużej energetyce odnawialnej, tam gdzie produkuje się prąd na sprzedaż, planowanie to podstawa działania – jak każdego zresztą przedsiębiorstwa.

Prosument, zgodnie z pierwotną wersją ustawy mógł zarobić, teraz nie zarobi. Mylę się?

– Nie, ale z założenia, prosument produkuje energię przede wszystkim dla siebie, jeśli ma nadwyżki, to wtedy sprzedaje. Może to być też źródło dochodu, zazwyczaj niewielkie, ale zawsze… W energetyce obywatelskiej podstawą jest jednak zabezpieczenie własnego zapotrzebowania. To samo dotyczy małych przedsiębiorstw, które obniżają koszty w ten sposób, że mają część energii produkowanej przez siebie. Jednak cała rzecz polega na tym, by mogli sobie to wyliczyć.

– A jak to miało działać w odniesieniu do dużej energetyki odnawialnej np. farm wiatrowych?

– Tak samo – przedsiębiorca, który inwestuje w farmę wiatrową również – jak każdy inwestor- powinien móc przewidzieć, kiedy inwestycja się spłaci. Bo ceny na rynku energii – i ustawa przyjęta jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu to przewidywała- będą uzyskiwane w aukcjach.

– Czyli?

– Przede wszystkim liczy się tu koszt prądu dla obywateli. Chodzi o to, żeby przedsiębiorstwa energetyczne kupowały od producentów energię odnawialną, ale najtańszą, żeby to nie było tak, że musimy kupić każdą. A energia wiatrowa jest obecnie, w naszych warunkach geograficznych spośród wszystkich źródeł energii odnawialnej najtańsza. Chodzi więc o to, żebyśmy my – jako konsumenci – płacili w opłatach za prąd najmniej jak to jest tylko możliwe.

– To dlaczego nie stawiamy na energetykę wiatrową? Bo nie stawiamy – tak przynajmniej wynika z tego, co słyszy się od ekologów i przedsiębiorców mówiących o zmianach na gorsze…

– Do farm wiatrowych jeszcze wrócę, ale chciałam skończyć poprzednią myśl dotyczącą energetyki obywatelskiej. Ta misterna konstrukcja prawna, która została wypracowana na przykładach krajów, które dobrze się rozwijają w oparciu o OZE i dzięki temu tanieją odnawialne źródła energii, wypracowana w konsultacjach, w ścieraniu się różnych poglądów została zniszczona. PiS, będąc już u władzy, wniósł o zmianę ustawy i wejście w życie do 1 lipca tego roku.

Dlaczego – jak pani poseł sądzi, skoro wcześniej mówiła pani, że ustawa o OZE została przyjęta również głosami PiS?

– No cóż, ja już wtedy pytałam czy aby jedynym powodem, dla którego jest przedłużone vacatio legis, nie jest to, że rząd chce tak zmienić zapisy ustawy, aby zniszczyć np. energetykę wiatrową…

– To jak wytłumaczyć fakt, że na Ziemi Raciborskiej elektrownie wiatrowe ostatnio powstają?

– Bo takich inwestycji nie planuje się z dnia na dzień, ani z miesiąca na miesiąc. Jeśli ktoś zgodnie z obowiązującym prawem inwestuje, i to spore pieniądze, to ma prawo od cywilizowanego państwa oczekiwać minimalnej stabilności, bo w połowie drogi nie może się wycofać. Ale to się skończy. Dziś obowiązuje już Ustawa tzw. (anty) wiatrakowa. Warunki są takie, że nowe wiatraki już na pewno nie powstaną, a te, które są, mogą zostać rozebrane i przeniesione w bardziej przyjazne części Europy. Tracą na tym samorządy. Dla małych gmin to była przecież poważna szansa na dodatkowe dochody z podatków i źródło rozwoju. Tym niemniej, organizacje i stowarzyszenia na rzecz energetyki wiatrowej zapowiadają skargę do Brukseli.

– Możliwe jest zawieszenie obowiązywania nowego prawa?

– A możliwe jest rozwiązanie sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego? Oczywiście, że możliwe, byle z poszanowaniem prawa. Komisja Europejska wzywa do prawnych rozstrzygnięć, tylko z drugiej strony woli brak…

– Przecież niektórym „zahamowanie ekspansji” wiatraków się podoba. Tym, którzy narzekają na hałas turbin wiatrowych i mówią, że od tego głowa boli… i na polu nie rośnie.

– To jest tak samo racjonalne, jak to brzmi… Obecnie nie ma żadnych potwierdzonych badaniami naukowymi dowodów, a potencjalne uciążliwości związane z hałasem generowanym przez turbiny wiatrowe mogą powodować skutki zdrowotne niż np. hałas komunikacyjny. A prócz tego, jednym z ważniejszych kryteriów lokalizacji turbiny jest utrzymanie odpowiedniego poziomu hałasu. W Polsce, podobnie jak w innych krajach, praca elektrowni wiatrowych, jak i innych instalacji oraz urządzeń nie może powodować przekroczenia wymagań obowiązujących w UE. Przy zachowaniu tych wymogów, poziom hałasu z turbiny wiatrowej jest porównywalny z poziomem odgłosów w mieszkaniu, a niższy od poziomu dźwięków w biurze.

– Unia Europejska stawia na OZE, prezydent Barack Obama mówił, będąc w Polsce, o współpracy dotyczącej głównie energetyki wiatrowej. Skoro my się wycofujemy, a przynajmniej blokujemy jej rozwój, to dlaczego? I co w zamian?

– Teoretycznie nikt na nikogo nie nakłada kar za inwestowanie w energetykę wiatrową, nikt nie idzie do więzienia. Są „tylko”ekonomiczne i ustawowe „kajdanki” wiążące ręce tak, że energetyka – zarówno obywatelska, jak i wiatrowa – staje się nieopłacalna. Obecne warunki dla rozwoju OZE w Polsce są tak niekorzystne, że jedynym źródłem będzie współspalanie z węglem biomasy leśnej. W tym celu wprowadzono do ustawy definicję drewna energetycznego.

– Co to jest drewno energetyczne?

– W przeszłości w Polsce wymyślono, że drewno też jest biomasą i można je spalać w elektrowniach. Powstały więc przepisy zabraniające spalania tam drewna, które nie jest de facto odpadem. Teraz minister środowiska wraz z ministrem energii wymyślili że wprowadzą do ustawy definicję drewna energetycznego i nie można spalać tylko tego, co nie jest drewnem energetycznym. Każde inne zatem można.

– To czego konkretnie nie można?

– To minister Szyszko zdecyduje…

– Minister wyda rozporządzenie, jakiego drewna nie można spalać?

– To pomysł na znaczący wzrost cen drewna. Wylobbowali to leśnicy – na komisjach było „zielono”…

– Będziemy spalać Puszczę Białowieską?

-Przecież już dziś „tniemy po kornikach”…A efekt tych wszystkich „dobrych zmian”? Będziemy mieć najdroższą energię odnawialną, najbardziej toksyczne i niezdrowe jej źródła, bo przepisy związane z energetyką wiatrową czynią ją nieopłacalną. Zresztą spalanie biomasy nie jest tak naprawdę odnawialnym źródłem energii! I skutkuje dużą emisją pyłów, z którymi mamy przecież „smogowy” problem. Poza tym „zbieranie chrustu” kosztuje. Chyba że będziemy palić drewnem przemysłowym… Mało kto zwraca uwagę, że w promieniu 300 km czyli tzw. biomasy lokalnej mamy tanie drewno zza wschodniej granicy… A podobno te przepisy miały wykluczyć biomasę importowaną…

– Europa pozwoli nam na odstępstwa od unijnego prawa?

– Komisja Europejska już zakwestionowała wsparcie dla współspalania. Prędzej czy później zakwestionuje resztę nowych rozwiązań. Skargi już są przygotowywane. „Do kotła” można wrzucić wszystko, można nawet spalać stare kapcie, tylko trzeba zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Politycy głosujący za fatalnymi rozwiązaniami dla rozwoju OZE w Polsce, ich rodziny, ich dzieci oddychają tym samym powietrzem, którym wszyscy oddychamy. Nie wiem, czy za komentarz wystarczy słowo „krótkowzroczność” ? I jeszcze jedno- nie wolno do złych rozwiązań dokładać pieniędzy podatników. A za prąd płacimy wszyscy. Niezależnie co się czasem w tych rachunkach kryje.

– Kto straci na takiej polityce dotyczącej OZE?

– Wszyscy stracimy. Na początku ci, którzy uwierzyli w energetykę obywatelską, bo nie będą mogli obniżyć sobie kosztów energii produkując ją sami dla siebie. Ale w efekcie i tak wszyscy zapłacimy więcej za energię elektryczną w postaci zwiększonych kosztów pozyskiwania odnawialnych źródeł. Wiatr jest w naszych warunkach klimatycznych najtańszym źródłem energii odnawialnej. Mamy do wypełnienia unijne dyrektywy dotyczące rozwoju energetyki odnawialnej. Jeśli nie będziemy mogli sami ich spełnić, to będzie trzeba ją kupować, np. od Niemców, co już zaczęliśmy robić. Chyba, że wyjdziemy z Unii i nie będą nas obowiązywać reguły, które sami przyjęliśmy i profity, z których tak chętnie korzystamy.

– A kto zyska?

-Pod pozorem wsparcia dla OZE w ustawie umieszczono przepisy, które nie mają nic wspólnego z odnawialnymi źródłami energii, a dotyczą tzw. opłaty przejściowej. Pieniądze z niej miały pomóc elektrowniom w dostosowaniu się do wymogów unijnych. To osobna pozycja na rachunku za prąd, sukcesywnie wygasająca. Gospodarstwo domowe płaciło 3,93 zł miesięcznie. Wg nowego prawa, jest to 8 zł i rocznie – 96 zł na rodzinę. Na odmianę odbiorcom energochłonnym (m.in. kopalniom) opłatę obniżono. To wprowadzony bocznymi drzwiami nowy podatek, który nie wygaśnie. To ekstra kasa, którą od polskich rodzin dostanie sektor energetyki węglowej…

Rozmawiał : Mariusz Weidner

 


Opublikowano

w

,

przez

Tagi: