Sejm na posiedzeniu w dniu 9 grudnia ubiegłego roku przyjął głosami klubu PiS kuriozalną uchwałę o „poparciu dla inicjatywy polskiego rzadu, by na najbliższym posiedzeniu Rady Europejskiej postawić wniosek o natychmiastowe zawieszenie funkcjonowania unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) lub wyłączenie Polski z tego systemu”. Zdaniem rządzących to system ETS odpowiada za wysokie ceny energii. Relacjonowałam posiedzenia komisji i posiedzenie plenarne Sejmu gdzie decydowano o podjęciu tej propagandowej uchwały :
Rzadko pojawiają się informacje obrazujące prawdziwy obraz tego co dzieje się w polskiej, europejskiej i nie tylko energetyce. Oto jedna z nich. Polecam artykuł
Polskie Elektrownie, a więc inicjatywa kontrolowanych przez Skarb Państwa wytwórców energii elektrycznej, sfinansowały szeroką kampanię informacyjną przekonującą, że polityka klimatyczna UE oznacza podwyżki cen. Autorzy kampanii zapomnieli wspomnieć m.in. o najwyższych od lat zyskach branży energetycznej i wszystkich najważniejszych powodach tych wzrostów. Postanowiliśmy więc uzupełnić tę kampanię.
Kochani Klienci, Najdroższy Rządzie
„To my, Wasi producenci i dostawcy prądu. Jak wiecie, podnieśliśmy ceny energii elektrycznej. Dla gospodarstw domowych tylko o ok. 20 zł miesięcznie. To równowartość paczki papierosów lub 5 kg ziemniaków.
Wiemy, że dla przedsiębiorców podwyżki są dużo bardziej bolesne, sięgają czasem 100 proc. Ale nie mieliśmy wyjścia. Panika na rynku surowców, zwłaszcza gazu, spowodowała dramatyczne wzrosty giełdowych cen energii elektrycznej. W Polsce i tak urosły mniej niż w zachodniej Europie.
Dzięki temu że u nas było taniej, nasz kraj został po raz pierwszy od 10 lat eksporterem energii elektrycznej a my – państwowe firmy energetyczne- również po raz pierwszy od wielu lat zarobimy trochę pieniędzy na naszych elektrowniach węglowych, które przez ostatnie lata były nierentowne. Przy okazji na sprzedaży praw do emisji CO2 nasze państwo zyskało aż 25 mld zł. Równocześnie cała branża zarobiła ponad 9 mld zł – blisko dwukrotnie więcej niż gdy ceny CO2 były dwudziestokrotnie niższe niż obecnie.
Ale to był być może ostatni rok, w którym zarobiliśmy tyle pieniędzy. Ceny surowców wkrótce powinny spaść, ale polityka klimatyczna sprawi, że nasze elektrownie węglowe będą coraz bardziej nierentowne, a giełdowe ceny prądu w Polsce ponownie wyższe niż u sąsiadów. Dlatego potrzebna jest transformacja energetyczna”.
Mniej więcej taki komunikat do klientów i polityków mogłyby opublikować firmy energetyczne, gdyby chciały wysłać przekaz jednocześnie w miarę zrozumiały i oddający to, co rzeczywiście stało się z cenami energii w zeszłym roku. Zamiast tego zaserwowały nam za ciężkie pieniądze kampanię reklamową, która za podwyżkę cen obwinia wyłącznie politykę klimatyczną UE. Trudno nawet zgadywać jaki jest sens tej kampanii. Wiadomo jednak kto w ostatecznym rozrachunku za nią zapłaci.
„Polityka klimatyczna UE = droga energia i wysokie ceny” – to główne hasło tej kampanii.
Banner wisi także na WysokieNapiecie.pl (nie mamy zwyczaju cenzurować reklam, o ile nie naruszają prawa), ale postanowiliśmy pewne kwestie wyjaśnić.
Hasło jest częściowo zgodne z prawdą – efektem polityki klimatycznej Unii Europejskiej jest wzrost cen uprawnień do emisji CO2. Podobnie jak w przypadku zrzucania ścieków do rzek czy wysypywania śmieci obowiązuje tu zasada „zanieczyszczający płaci”. Zamiast podatku od emisji, na którego nie zgodziły się państwa członkowskie, Unia wprowadziła „rynkowy” system emitowania i umarzania uprawnień do CO2. To rozwiązanie podobne do polskiego systemu zielonych certyfikatów, wspierającego odnawialne źródła energii, który wprowadziliśmy w naszym kraju w 2005 roku. W obu przypadkach mowa oczywiście o rynkach sztucznie kreowanych przez regulacje, ale mających – przynajmniej w teorii − jak najefektywniej doprowadzić do przyjętego celu. W przypadku cen CO2 chodzi o zmuszenie przemysłu i producentów energii do sięgania po coraz bardziej zaawansowane rozwiązania ograniczające emisję CO2 wraz ze wzrostem cen uprawnień. Jeżeli redukcja emisji nadąża za spadającą liczbą uprawnień, ich cena jest w stanie utrzymać się na podobnym poziomie. Jeżeli jednak emisje bardzo szybko rosną – jak stało się to w Europie w ubiegłym roku, cena uprawnień także szybuje.
Dlaczego emisje CO2 tak szybko wzrosły? Przemysł szybko zaczął się odbudowywać, aby dostarczyć towary, których nie kupowaliśmy podczas lockdownu, poprzednia zima się dłużyła, zwiększając zapotrzebowanie na ogrzewanie, na Morzu Północnym wiało zauważalnie mniej niż zwykle, w Skandynawii i Alpach spadla ilość wody poruszającej turbiny hydroelektrowni, a we Francji przedłużały się remonty i przeglądy elektrowni atomowych. Jednym słowem produkcja energii z bezemisyjnych źródeł przestała nadążać za rosnącym popytem. To samo zjawisko dotyczyło z resztą całego świata. W efekcie popyt na paliwa kopalne wzrósł tak bardzo, że ich ceny też przebiły sufit, co dodatkowo podsycają zmniejszone dostawy gazu z Rosji do Europy.
I to właśnie ceny gazu, a nie uprawnień do emisji CO2, od kilku miesięcy napędzają rekordowo wysokie ceny energii elektrycznej na europejskich giełdach. Wyraźnie widać to po polskich cenach. Lutowe dostawy energii w godzinach szczytowych w Polsce były w lutym sprzedawane przez polskie elektrowni i spółki energetyczne po 954 zł/MWh. Tymczasem koszt uprawnień do emisji CO2 w tej cenie wynosi 380 zł, a węgla kamiennego 110 zł. Łączne koszty zmienne wytwarzania sięgają więc ok. 500 zł/MWh. Niemal połowa szczytowej ceny energii to rekordowa marża wytwórców (lub spółek obrotu) oraz premia za pracę przez mniejsza liczbę godzin. W praktyce marża wielu z nich jest dziś jeszcze wyższa, bo uprawnienia do emisji CO2 wytwórcy kupili po znacznie niższych cenach niż kosztują one obecnie.
Mogłoby się wydawać, że pandemiczny rok 2020, a już na pewno rok 2021, stojący pod znakiem najwyższych w historii cen CO2, powinny spustoszyć kieszenie krajowych spółek energetycznych. Nic bardziej mylnego. Tak wysokich zysków polski sektor elektroenergetyczny nie notował od lat. Jak wynika z szacunków WysokieNapiecie.pl, bazujących na wynikach za pierwsze trzy kwartały, cały 2021 rok energetyka zamknęła zyskiem w okolicach 9,5 mld zł. Dla porównania w 2017 roku, gdy CO2 kosztowało zaledwie 6 euro za tonę (obecnie kosztuje 90 euro), zysk całej branży nieznacznie przekroczył 6,4 mld zł.
Politycy rządzącej koalicji, zwłaszcza z Solidarnej Polski, jako receptę na bolączki naszej energetyki przepisują wyjście z unijnego systemu handlu emisjami, tłumacząc, że Polski na to nie stać. Wymagałoby to wprawdzie również opuszczenia UE, ale przypuśćmy, że pozostałe kraje UE uznałyby, że „Polska jest jakaś inna” i zasługuje na specjalne traktowanie czyli opuszczenie ETS. Czy wówczas giełdowe ceny prądu w naszym kraju by spadły?
Nie musimy tego w ogóle zgadywać. Tak się składa, że w europejskim systemie energetycznym są kraje, które nie płacą ze emisję CO2 bo nie są członkami UE. Mają też giełdy energii więc można łatwo sprawdzić co tam się stało z cenami prądu. To Serbia i Turcja. Spójrzmy więc na dane giełdowe.
W Turcji w lipcu 2021 średnia cena prądu na giełdzie EXIST wynosiła ok. 300 lir za MWh. W styczniu 2022 to było już ok. 1200 lir czyli wzrosła o 400 proc.
1200 lir to mniej więcej 400 zł, trzeba jednak pamiętać, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy zwalił się na łeb na szyję także kurs tureckiej liry. W przeliczeniu na twardą walutę wzrost cen energii był dla Turków bardziej dotkliwy niż dla Polaków.
W Serbii jest jeszcze gorzej. W czerwcu ceny na tamtejszej giełdzie SEEPEX oscylowały w pobliżu 100 euro za MWh, w styczniu skoczyła do ponad 400 euro. Teraz spadła do 230 euro, ale….
Tak, przeczucie Państwa nie myli, to wciąż więcej niż w Polsce. Mimo braku nieszczęsnej polityki klimatycznej, uprawnień do emisji itd. Tak działają rynki energii – ceny w poszczególnych połączonych ze sobą strefach dążą do tzw. konwergencji czyli po prostu do wyrównują się, choć oczywiście z powodu ciągle niewystarczających połączeń nie jest to konwergencja doskonała.
Tak wyglądały giełdowe ceny energii elektrycznej w Europie 30 stycznia 2022 roku
Innymi słowy, gdyby uprawnień do emisji nie było, nasze hurtowe ceny i tak by wzrosły w pobliże obecnego poziomu, ale państwo polskie nie zarobiłoby 25 mld zł na ich sprzedaży. Za to firmy energetyczne pływałyby jak pączki w maśle – to one zarobiłyby miliardy na sprzedaży energii, a rząd być może zastanawiałby się jak opodatkować ich nadzwyczajne zyski tak, jak zrobił to już kiedyś z KGHM.
A gdyby tak w nocy poprzecinać wszystkie transgraniczne kable i odciąć się od innych krajów, pławiąc się w naszej autarkii energetycznej? Koszty utrzymania wirującej rezerwy wzrosłyby kilkukrotnie, a i tak z większymi awariami, jak np. odcięciem w sekundę niemal całej elektrowni Bełchatów, nie bylibyśmy sobie w stanie poradzić, o niewystarczalności rezerw mocy przy dużym zapotrzebowaniu nie wspominając. Przynajmniej kilka razy w roku mielibyśmy wprowadzane stopnie zasilania, a co kilka lat całkowity blackout o niewyobrażalnych skutkach i kosztach. Nie bez powodu europejski system elektroenergetyczny cały czas rośnie i w kolejce do przyłączenia się do niego czekają już kolejne państwa.
Jak groźne mogą być skutki wiary w autarkię, niech świadczy przykład Teksasu, który nie chciał połączeń z innymi stanami. W rezultacie w ubiegłym roku atak zimy zafundował Teksańczykom trwające kilkanaście dni systemowe wyłączenia odbiorców, giełdowe ceny prądu wyższe niż kiedykolwiek wystąpiły w Europie (nawet przy rekordowo wysokich cenach CO2) i rachunki za prąd sięgające kilku tys. dol. za miesiąc.
Jest prawdą, że polityka klimatyczna UE sprawia, że nie opłaca się inwestować w elektrownie z węgla, a prąd z nich będzie coraz droższy. Ale równie dobrze, wraz ze spadkiem popytu i powrotem inwestycji w źródła odnawialne, przyszłoroczne średnie ceny energii na europejskich giełdach mogą spaść, a wraz z nimi ponownie mogą pójść w dół nasze rachunki za prąd.
Polska znowu będzie wówczas importerem energii, nasze elektrownie systemowe znowu będą w coraz gorszej sytuacji finansowej, za którą oczywiście…. znowu będą winić politykę klimatyczną UE. Ich sytuacja jest naprawdę nie do pozazdroszczenia.
Nasze czempiony są bowiem nieszczęśliwe cokolwiek się dzieje. Teraz, gdy elektrownie węglowe palą pod kotłami ile wlezie (tak, że w Polsce zaczęło w końcu brakować węgla, aby pokryć zapotrzebowanie na naszą energię za granicą) i wreszcie wychodzą na swoje, muszą się kajać, że podnoszą ceny. A gdy ceny spadają, to elektrownie płaczą, że ponoszą straty.
Nasza rząd, bo przecież to on, a nie firmy energetyczne jest rzeczywistym animatorem tej kampanii, zachowuje się niestety coraz bardziej jak Maksio z „Seksmisji”, który lamentował, że „kobieta mnie bije”.
Pozostaje wierzyć, że, energetyka podobnie jak Maksio, w kolejnych fragmentach filmu, otrząśnie się i użyje „akustycznego hasła, które zna tylko Jej Ekscelencja”.